W ostatnim tygodniach przeszliśmy chrzest bojowy naszą rodzinę zaatakował wirus. Zaczęło się od dziadków, potem chorobie uległ tata Marcin, mama Magda i w końcu mała Olka pierwszy raz się rozchorowała. Z niegroźnego kataru doszło do zapalenia gardła. Nagle w nocy zaczęły się problemy z oddychaniem, wysoka gorączka, której nie sposób było zbić ( czopki były zwracane dołem, syropki na gorączkę od razu zwymiotowane).Nasza gwiazdeczka nie mogła swobodnie oddychać, nie mówiąc już o spaniu. Strasznie płakała, a chwilową ulgę przyniosło tylko noszenie jej na rączkach. Ta noc ciągnęła się jak nigdy, minuty przeradzały się w długie godziny. Czuliśmy się bezsilni, wszelkie nasze pomysły ulgi dla malutkiej spełzały na niczym. Ciężko opisać swoje uczucia w takiej sytuacji. Z jednej strony wiedziałam że nie mogę panikować, trzeba poczekać do rana i jak najszybciej ruszyć do lekarza, z drugiej strony wyrywałam sobie włosy co jeszcze mogę zrobić. Chyba nie można się przygotować do takiej sytuacji. Mała Olka była totalnie bez sił, takiej jeszcze jej nie widziałam. Patrzyłam na jej zmęczone i chore oczka i chciało mi się płakać. Na szczęście doktor stwierdził że to tylko zapalenie gardła a oskrzela są czyste. Przypisał małej antybiotyk i syropy. Następnego dnia była już spora poprawa i w miarę dni mała wracała do formy.
Mama z większym stażem pewnie zareagowała by z większym spokojem. Ja przyznam szczerze, że bałam się jak cholera. Chyba nic tak nie boli jak bezsilność gdy twoje dziecko cierpi. Po raz wtóry nauczyłam się, ze nic ważniejszego niż zdrówko maluszka. Na szczęscie złe chwile juz za nami. Nad Kalinową znowu zaświeciło słońce. Z radoscią powrócilismy do długich spacerów i wiosennych wycieczek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz